czwartek, 10 października 2013

Rozdział 7 - Gdy wszystko wychodzi na jaw..

Kolejny rozdział. Wena strasznie domaga się napisania czegoś, więc oto przed wami siódmy rozdział.




Trzydziestoletni mężczyzna siedział w dużym fotelu na kółkach obitym jasnobrązową skórą. Rozpisywał na skomplikowanych planach jakieś liczby, popijając białe wino. Po chwili odłożył ozdobne firmowe pióro , po czym wstał z fotela. Chwycił szklany kieliszek, stanął przed oknem i upił z niego łyk. Przyglądał się codzienności Londynu. Patrzy na beztroskie zabawy dzieci na placu zabawy widocznym z kamienicy którą zajmował. "Gdyby moje życie było takie beztroskie" - pomyślał.
- Panie Contrite ma pan gości - z zadumy wyrwał go głos Maggie, jego asystentki.
- Wprowadź ich - poprosił mężczyzna. Do gabinetu weszła dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Mężczyzna spoglądał na pana Contrite spod ciemnych okularów, zaś kobieta bawiła się zapięciem skórzanej rękawiczki.
- Bez żadnych ceregieli typu" Jak słychać" , lub "Zapraszam". Czyżbyś nie był już tak dobrze wychowany Nicolasie? - prychnął mężczyzna. Nicolas jednym łykiem dopił wino, i odłożył z trzaskiem kieliszek na hebanowym biurku.
- Nie powiem, że cieszę się na waszą wizytę - odpowiedział po czym zasiadł w fotelu.
- Posłuchaj Contrite. Nas też nie bawi ta wizyta więc słuchaj. Opracujesz te plany jak najszybciej, albo pożałujesz , że wtedy podsłuchałeś rozmowy osób ze świata do którego nie należysz mugolu! - krzyknęła kobieta opierając się o biurko, i odganiając niesforny ciemny kosmyk z twarzy.
- Wy też posłuchajcie! Nie mam zamiaru ingerować w wasze hokus- pokus. A teraz wyjdźcie stąd i nie wracajcie, przepraszam , ale to koniec rozmowy. Muszę odebrać żonę i córkę - odpowiedział Nicolas , wziął kurtkę i ruszył do drzwi.
- Chodzi Ci o nie? - spytała kobieta i wyjęła z kieszeni zdjęcie które przedstawiało rudowłosą kobietę ściskając pięcioletnią dziewczynkę o kręconych włoskach w kolorze miedzi. Z twarzy Nicolasa odpłynęła krew.
- Panie Contrite. Wszystko zależy od tego kto wykona robotę. Albo Pan - wskazał na biurko - albo my - powiedział mężczyzna i przedarł fotografię na kilka części .
- Na odpowiedzieć ma pan czas do północy. A teraz żegnamy - odezwała się kobieta, i zanim Nicolas zdążył wykonać choć jeden krok, mężczyzna wziął kobietę za rękę, obrócili się i zniknęli z lekkim pyknięciem. Contrite podszedł do szklanej biblioteczki , po czym uderzył pięścią w cienkie szkło. Szybka rozbiła się na kawałki ranią rękę mężczyzny. Do gabinetu wpadła Maggie przestraszona hałasem.
- Proszę pana, czy wszystko gra? Gdzie się podziali tamci ludzie? - spytała przestraszona kobieta.
- Margaret. Zrób sobie miesięczny urlop. Muszę poukładać pewne sprawy - odpowiedział Nicolas. Maggie opuściła gabinet, wzięła torebkę i szybkim krokiem opuściła biuro. Nicolas usiadł za biurkiem, ocierając chusteczką krew z dłoni. Po chwili wyjął z szuflady biurka plany jakiegoś wielkiego budynku. Spojrzał na górny prawy róg na którym widniał napis najdziwniejszego ministerstwa z jakim się spotkał.

                                Ministerstwo Magii
                        
                                                                  ***

Lily biegła przez korytarze Hogwartu za bratem. Serce ściskało się je na myśl o tym co może dziać się z Victoire. Po chwili rodzeństwo dotarło do Skrzydła Szpitalnego. Victoire leżała na łóżku. Była blada, a jej klatka piersiowa unosiła się nierówno. Przy jej łóżku czekali już Teddy , Rose , Hugo, Albus oraz Laira.
- Pani Pomfrey co się stało! - spytała roztrzęsiona Lily.
- Ktoś , dzięki silnemu zaklęciu czarno-magicznemu włamał do jej wspomnień. Jej organizm nie wytrzymał wtargnięcia i osłabł, przez co panna Weasley zemdlała, a zaklęcie pozostawiło ślady w jej wspomnieniach , zniekształcając je. Na szczęście dzięki moim zdolnościom udało mi się "naprawić wspomnienia" - odpowiedziała pani Pomfrey. Siedzieli w milczeniu. Nagle Rose zerwała się jak oparzona.
- Wybaczcie mi , ale muszę już iść. Mam.. coś ważnego do zrobienia - zawołała i wyleciała z sali. Lily zebrała swoje rzeczy i bez wytłumaczenia wybiegła za kuzynką.

                                                                      ***
Lily zatrzymała się za rogiem korytarza w który skręciła Rose. Wychyliła się i ujrzała swoją kuzynkę przytulającą się do Scorpiusa.
- Lily - Rose ją zauważyła dziewczynkę i momentalnie odskoczyła od zdezorientowanego Malfoy'a. Lily odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Rose dogoniła ją.
- Lil, zaczekaj - powiedziała do kuzynki.
- Zostaw mnie! Jak możesz! Odwołujesz nasze spotkania, by spotkać się z tym kretynem , nic mi nie mówisz, a na dodatek kiedy nasza kuzynka leży w szpitalu po jakimś ataku czarno-magicznych mocy, Ty zostawiasz by zdążyć na spotkanie z Twoim chłopaczkiem. Wiesz co?! Daj mi spokój - krzyknęła Lily, po czym odeszła wolnym krokiem zostawiając Rose. Po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza. Dziewczyna otarła ją i puściła się biegiem nie zważając na wołanie Scorpiusa. Zatrzymała się na siódmym piętrze. Oparła się o ścianę i zaczęła płakać.  Po chwili za jej plecami ukazały się małe, ale za to pięknie rzeźbione drewniane drzwi. Rose bez wahania otworzyła je i weszła do środka. Znajdowała się w ogromnym pokoju. Tu i ówdzie stały małe czarne drewniane komódki. Ściany były szare i ozdabiały je białe rysunki leśnych ptaków na gałęziach potężnych drzew. Dziewczyna usiadła na ciemnej podłodze. Po chwili wiedziała co robić. Ruszyła do wyjścia. Problem w tym ,że wyjścia nigdzie nie było.
- Nie martw się. Na razie nigdzie nie pójdziesz- usłyszała za sobą kobiecy głos.....




2 komentarze:

  1. Masz niesamowitą wyobraźnię (: RM.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się to opowiadanie . Powinnaś częściej pisać by doskonalić swoje umiejętności . Z chęcią poczytam następne rozdziały . I gratuluje weny :-)

    OdpowiedzUsuń